Beata Zalot

Jasiek Kikla

Przepędzał chmury

odbierał nogom moc

i dawał siłę

kiedy chciał

w dzień służył Bogu

w nocy diabłu

z tajemnej księgi

czytał świat

zaklęty w znakach

w palecie barw

w zapachu malw

aż kiedyś ze starości 

czarownik Jasiek Kikla

niepostrzeżenie

zgasł

Na koniec lata

 W rdzawym wiadrze za stodołą

przegląda się niebo

za węgłem czyha czart

mała dziewczynka łka

w półmroku czarny pająk

na krosnach z rosy

śmierć jej tka 

ktoś rzucił urok

                           gaśnie lato

Nim zasnę

nim zasnę

otwórz moje oczy

na oścież

         niech zobaczę

Pies

a jeśli ten kulawy pies

wynędzniały i głodny

który patrzył na mnie z wyrzutem

to nie jest zwykły pies

kto powiedział, że Bóg

musi mieć ludzką twarz

Z cyklu „Pytania do archeologa”

 I

Gdzie podziały się 

ich marzenia 

sny 

zmartwienia 

strachy 

duchy

kim są

kim byli 

kim będą

czy wiedzieli 

że czasy są trzy

czy już wtedy wiedzieli

że czasów jest więcej

II

A jeśli paliczek palca

który znalazłeś wczoraj w jaskini

to twoja kość

czy mierząc ją

mierzysz siebie

czy mierzysz się z sobą

czy od siebie uciekasz

namierzając swój strach

czy to wtedy była ofiara

czy teraz 

III

I kiedy ich pomierzą

zważą

prześwietlą

zbadają DNA

wsadzą w tabelki 

wykresy

epoki

czy będą kimś więcej 

czy mniej 

IV

Czy obudzone kości

po 40 tysiącach lat

opowiedzą swoje sny?

Sny trudno zapamiętać

Pytania do archeologa

A jeśli paliczek palca

który znalazłeś wczoraj w jaskini

to twoja kość

czy mierząc ją

mierzysz siebie

czy mierzysz się z sobą

czy od siebie uciekasz

namierzając swój strach

czy to wtedy była ofiara

czy teraz 

Słowo na noc

Słowo na noc

jedno

jak ćma

uderzenie

jak głaz

            otulone ciemnością

zmartwychwstanie w snach

i uleci

rozpostartym skrzydłem

przetnie ciszę

uniesie się 

ponad sens

brzemienne

           dźwięczne

                    nasycone

pod własnym ciężarem

opadnie

       tysiącem myśli

                 lekkich jak pióra

suitą wzruszeń

opowieścią

          pełną dygresji

modlitwą dziękczynną

               

                  splotem nerwów

plątaniną skojarzeń

szyfrem

        który otwiera

słowo klucz

słowo na noc

jedno

Śmierć

pomiędzy grobami

tyle światła

jaki piękny dzień

                     na śmierć

Szepty

Mogę pokazać ci świat

odwrócony jak w oku kota

mogę przynieść zapach lata

uwięziony w butelce po winie

mogę dać

zaklętą w literach energię

mogę pojawić się w snach

mogę

        od słowa przeminąć

nie ma nic smutniejszego

niż sierocy śpiew

pszczół

ojciec

przykłada ucho do ula

i mówi:

nie ma matki

potem 

łączy pszczele rodziny

albo poddaje im 

nową królową

a one 

mogą ją zabić

albo przyjąć 

Stara jabłoń 

już nie rodzi

pochyla się w stronę płotu

jak staruszka

wiosenny świergot ptaków

irytuje

poranne przymrozki

przeszywają konary do bólu

modli się o śmierć

cichą i łagodną

kolejną zimę przetrwała

wbrew swojej woli

Mój dom jest ze słomy i cynamonu

pachnie latem

brzęczy muzyką pszczół

zbudowałam go 

pomiędzy prawdą a kłamstwem

na wodzie

                i na marzeniach

na spotkaniu świtu z dniem

kiedy jesienią łatam w dachu dziury

myślę sobie

co to za dom

który porusza się od wzruszeń

przemaka od łez

a ściany przezroczyste jak skrzydła ważek

nie chronią nawet od myśli

a jednak tu jestem

przed zimą wyścielam podłogi 

łupkami szyszek

i pierzem zimorodków 

                       ofiarowanym przez wiatr

     

sublokatorzy od siedmiu boleści

pasikonik, wiewiórki i Bóg

trwają ze mną od lat

dziwię im się

tak jak dziwię się światu

i sobie

tu jest 

tak po ludzku

         

                     niewygodnie

niech Ci się synu

przyśni anioł

niech pod powiekami nocy

ciemność rozjaśni się aż po blask

niech od świtania

myśli Twoje będą

piękniejsze

niech Ci się nigdy nie zdaje

że po tamtej stronie

nie ma barw

jutro Ci o nich opowiem

Ktoś inny 

poplami ci sumienie

atramentem

skradnie

         pierwszą osobę

użyje przeszłości

przeciwko nam

zamieni na bierna stronę

ślady tamtych spotkań

Stoimy naprzeciw siebie

skłóceni

              

                      milczymy

dzieli nas powietrze

                     między nami

W moim ogrodzie

dojrzały maliny

chcę je zjeść

z twojego brzucha

spływający sok

naznaczy niebo

czerwienią

nikt nie zmyje pamięci

poranionego nami dnia

modlę się do skrzyżowanych

na horyzoncie linii

i panujących w ogrodzie drzew

szyfrem posyłam w dół potoku

prośby

        i dziękczynienia

nie jestem jedyna

Chciałabym umrzeć wiosną

przy muzyce pszczół

żeby trwa szeleściła

żeby syn siedział koło mojego łóżka

i trzymał mnie za rękę

a Bóg żeby przechadzał się po ogrodzie

niby przypadkiem

żeby się uśmiechał

i żeby zamiast łez

była rosa

Wyspowiadam się drzewom

obmyje w potoku z win

pozdrowię ptaki

poranne smutki nawlekę na nić

     i  wywieszę na płocie

     niech rozjaśni je słońce

     Bogu dam święty spokój

na sobie nic nie mam

tylko przypięty do ucha telefon

 

jesteśmy rozpięci 

             od fali do fali

 

od słowa do słowa

 

zamiast kocham – halo

zamiast pragnę – proszę?

 

rozścielone na dwóch łóżkach

słowa

coś przerywa

 

                       jeszcze zadzwonię

Kot

A mojego kota to nie obchodzi

medytuje godzinami w ogrodzie

zabija tylko tyle, by przeżyć

najpiękniejszy każdy dzień

Rzeka

W marcowym słońcu

swoje kości wygrzewa

rzeka

ryby łaskoczą ja życiem

ludzkim zapachem nęci wiatr

o swoich sprawach

przez sen

mamroczą drzewa

wszyscy mówią, że

                rzeka płynie

a to na jej brzuchu 

przemienia się świat

Trzy lipy

Trzy lipy

Ta od prawej

Chce narodzić się jeszcze raz 

jako flet

jej sąsiadka

che być wyrzeźbioną w drewnie

Matką Boską

obraz stosu

gnijących desek

śni się trzeciej

rano łapczywie wypija

trawie rosę

i na śmierć się przeraża

Wiersze bez tytułu

W moim ogrodzie 

rośnie dla mnie trumna

ma jeszcze milion 

zielonych liści

 

Na skraju ogrodu

w strumieniu

               Bóg przemywał wczoraj twarz

potem długo patrzył na skulonego jeża

w drewnianym płocie

dostrzegł znak krzyża

zdziwił się jagodom

ich smak wydał mu się wyjątkowo cierpki

A może to nie był Bóg

              tylko załamane w wodzie światło

Na moim ciele – mapie pocałunków

jeszcze tyle nie odkrytych miejsc

a ty znikasz

nie zgaszone pragnienie – chłodny wiersz

lepiej zima nie wracaj

          8 maja. Gazeta donosi, że w stolicy Konga 

                 Kobieta urodziła rybę z kolczykami przy 

                 płetwach. Ludzie podejrzewają, że dyrektor 

                 kliniki jest szarlatanem.

 

Wyszłam na dach i jadłam dym z komina.  Miałam czerwoną sukienkę. Potem kawka zniosła mnie z dachu. Byłam cała pobrudzona sadzą.

 

Rosyjska policja aresztowała w Amursku człowieka, który zamordował i zjadł piętnastomiesięczne dziecko. 

To ponoć nie pierwszy taki przypadek w tamtych stronach. Dziennik „Komsomolskaja Prawda” napisał też o innym kanibalu. 50-letni mężczyzna z Czelabińska na Uralu zabił jednego ze swoich przyjaciół. Ciało upiekł, a następnie podał uczestnikom zorganizowanego przez siebie przyjęcia.