Szepty

Mogę pokazać ci świat

odwrócony jak w oku kota

mogę przynieść zapach lata

uwięziony w butelce po winie

mogę dać

zaklętą w literach energię

mogę pojawić się w snach

mogę

od słowa przeminąć

nie ma nic smutniejszego

niż sierocy śpiew

pszczół

ojciec

przykłada ucho do ula

i mówi:

nie ma matki

potem

łączy pszczele rodziny

albo poddaje im

nową królową

a one

mogą ją zabić

albo przyjąć

Stara jabłoń

już nie rodzi

pochyla się w stronę płotu

jak staruszka

wiosenny świergot ptaków

irytuje

poranne przymrozki

przeszywają konary do bólu

modli się o śmierć

cichą i łagodną

kolejną zimę przetrwała

wbrew swojej woli

Mój dom jest ze słomy i cynamonu

pachnie latem

brzęczy muzyką pszczół

zbudowałam go

pomiędzy prawdą a kłamstwem

na wodzie

i na marzeniach

na spotkaniu świtu z dniem

kiedy jesienią łatam w dachu dziury

myślę sobie

co to za dom

który porusza się od wzruszeń

przemaka od łez

a ściany przezroczyste jak skrzydła ważek

nie chronią nawet od myśli

a jednak tu jestem

przed zimą wyścielam podłogi

łupkami szyszek

i pierzem zimorodków

ofiarowanym przez wiatr

sublokatorzy od siedmiu boleści

pasikonik, wiewiórki i Bóg

trwają ze mną od lat

dziwię im się

tak jak dziwię się światu

i sobie

tu jest

tak po ludzku

niewygodnie

niech Ci się synu

przyśni anioł

niech pod powiekami nocy

ciemność rozjaśni się aż po blask

niech od świtania

myśli Twoje będą

piękniejsze

niech Ci się nigdy nie zdaje

że po tamtej stronie

nie ma barw

jutro Ci o nich opowiem

Ktoś inny

poplami ci sumienie

atramentem

skradnie

pierwszą osobę

użyje przeszłości

przeciwko nam

zamieni na bierna stronę

ślady tamtych spotkań

Stoimy naprzeciw siebie

skłóceni

milczymy

dzieli nas powietrze

między nami

W moim ogrodzie

dojrzały maliny

chcę je zjeść

z twojego brzucha

spływający sok

naznaczy niebo

czerwienią

nikt nie zmyje pamięci

poranionego nami dnia

modlę się do skrzyżowanych

na horyzoncie linii

i panujących w ogrodzie drzew

szyfrem posyłam w dół potoku

prośby

i dziękczynienia

nie jestem jedyna

Chciałabym umrzeć wiosną

przy muzyce pszczół

żeby trwa szeleściła

żeby syn siedział koło mojego łóżka

i trzymał mnie za rękę

a Bóg żeby przechadzał się po ogrodzie

niby przypadkiem

żeby się uśmiechał

i żeby zamiast łez

była rosa

Wyspowiadam się drzewom

obmyje w potoku z win

pozdrowię ptaki

poranne smutki nawlekę na nić

i wywieszę na płocie

niech rozjaśni je słońce

Bogu dam święty spokój

na sobie nic nie mam

tylko przypięty do ucha telefon

jesteśmy rozpięci

od fali do fali

od słowa do słowa

zamiast kocham – halo

zamiast pragnę – proszę?

rozścielone na dwóch łóżkach

słowa

coś przerywa

jeszcze zadzwonię