Piotr Grzesik – o Ozwie

LUDZIE – ZNAKI – o „Ozwie” Beaty Zalot

W górach chodź zawsze tak, aby nie gubić znaków.

Karol Wojtyła

Niepozorna objętością, prawdziwie „kieszonkowa” książka, a należałoby powiedzieć raczej książeczka, Beaty Zalot „Ozwa” wydana w ubiegłym roku przez wydawnictwo „astraia” jest kolejnym przyczynkiem do mającego długą tradycję w polskiej literaturze nurtu opowieści o ludziach z gór. Góry były zawsze blisko szeroko pojmowanej dziedziny ducha. Poczynając od najdawniejszych mitów i eposów ludzkości, miejsca położone ­wyżej były regionami szczególnymi – bogowie greccy mieszkali na Olimpie, mityczna góra Meru stanowiła oś świata w mitologii indyjskiej, Bóg chrześcijan dał swe przykazania wodzowi Izraelitów na górze Synaj, by podać kilka tylko przykładów. Góry były „święte” – w górach otrzymujemy bowiem znaki a bywają nimi także żyjący tam ludzie ludzie.

W naszym piśmiennictwie pierwszymi literacko ujętymi były Góry Świętokrzyskie. Piszący o nich XVIII-wieczny autor używał w odniesieniu do tych – z obecnej perspektywy widzianych – trochę większych pagórków, takich sformułowań jak „majestat gór”! W połowie XIX wieku wybuchła prawdziwa epidemia tekstów związanych z obszarem leżącym na południe od Krakowa, ze szczególnym uwzględnieniem Tatr. Do „Tatrów” jeździli prawie wszyscy ówcześni „wielcy”. Nie byli oni zainteresowani jedynie estetycznym pięknem krajobrazów, nie tylko ich metafizycznym znaczeniem, ale również zamieszkującymi te mało wówczas znane obszary ludźmi. Stworzono mit górala – prawdziwego spadkobiercy prasłowiańskich tradycji, człowieka wolnego – chłopa wprawdzie z racji braku wykształcenia, „pana” jednakże z przyczyny jego „ślebody” i życia w rytmie Natury.

Jeśli spojrzeć na malowane masowo w czasach późnego romantyzmu i Młodej Polski portrety górali zobaczymy ludzi, którzy przypominają wyglądem i ogólną prezencją… amerykańskich Indian! – szlachetne, pociągłe twarze, miny harde i dostojne. Stworzono przekonanie, że trudne warunki życia musiały wytworzyć typ człowieka o wyższych kwalifikacjach niż ludzie z nizin i z miast. Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Stanisław Witkiewicz, Władysław Orkan, Jan Kasprowicz i inni czerpali pełnymi garściami z legend i podań górskiego ludu, uwieczniając w swych tekstach jego przedstawicieli – nierzadko z wielką przesadą – Witkiewicz porównywał np. podlane sowicie wódką przez chciwie je pochłaniających „ponów” opowieści Sabały do eposów homeryckich!

Ten czas jednak przeminął, fascynacja góralszczyzną do pewnego stopnia została zaprzeczona – w powszechnej świadomości góral stał się raczej prostakiem, pijakiem, zdziercą-cwaniakiem, co dla „dutków” zrobi wszystko, który nie dość, że maltretuje konie to jeszcze i babę bije – oczywiście zgodnie z „tradycją”.

Nie jest już modnie pisać o góralach. Beata Zalot – góralka z krwi i kości (jak sama o sobie mówi „pół-Gąsienica”), dziennikarka znająca region jak mało kto (jest redaktor naczelną „Tygodnika Podhalańskiego”), poetka (wydała do dziś cztery zbiory wierszy), malarka i ceramiczka, odważyła się to jednak zrobić. W przedmowie pisze tak: „Ozwa” to zbiór opowieści o ludziach z Podhala, których spotkałam podczas mojej pracy dziennikarskiej. Pozornie zwykli, często nieznani poza swoim środowiskiem, czasem uznawani za dziwaków. Tak jak echo zniekształca nieco głos, tak moje opowieści są przekształconymi nieco prawdziwymi historiami.” Praca dziennikarska dała jej możliwość i prawo podglądania swych późniejszych bohaterów i słuchania ich historii. Większość z tych siedmiu opowieści to rozszerzone – nieraz nadrealnie – rozwinięcia przypadków życia prawdziwych ludzi, z których niektórzy jeszcze żyją. Każdy, kto interesował się Podhalem wie, że w tym regionie żyje wyjątkowo wielu ludzi, zajmujących się różnymi rodzajami sztuki. Jedni robią to tylko dla siebie, inni dla swych małych społeczności, nieliczni robią tzw. kariery. A artyści wszelkiego autoramentu to dla swych sąsiadów właśnie „dziwacy” – bohater tekstu „Janos z Dębna” nie miał łatwo – ludzie mówili, że: „był odludkiem, samoukiem, dziwakiem, i że jak czasem śmiali się z jego rzeźb, to potrafił ze złości swojego świątka porąbać”. Nie rozumieli też, dlaczego malarz z opowiadania „Tadek”: „maluje po pudłach z tektury albo po drewnianych drzwiach. Ani się tego potem nie sprzeda ani powiesić nad łóżkiem nie można.” Ci jednak coś po sobie przynajmniej zostawiali – rzeźby, obrazy – cóż jednak począć z takimi, jak ów oryginał z opowiadania ” Bronek Cisków” – któremu: „samoloty chodziły po głowie od dzieciństwa”. Ale się nie wykształcił, inżynierem poważnym i poważanym nie został, tylko próbował w stodole samolot zbudować na bazie silnika od młockarni! Nic z tego nie wyszło, maszyna nigdy nie wzbiła się w powietrze – na szczęście, powiedzieli zapewne sąsiedzi. Autorka daje mu jednak drugą, ostateczną szansę – Bronek dostąpi bowiem prawdziwego „wniebowzięcia” – bez maszyny nawet, samowładnie wzbije się w powietrze – ludzie zobaczą,: „tylko coraz mniejszy punkt”, który: „w końcu zupełnie zniknął.” Bo Bronek wcale nie chciał zostać inżynierem zgłębiającym tajniki aeronautyki! – on chciał latać – wypełnić praludzki sen Ikara. Kobiety z opowiadań Beaty Zalot nie mają aż takich aspiracji – „Karolcia z Ostrowska” i „Husarka z Gubałówki” (to także tytuły tekstów) mają po prostu dziwne życie. Tak jakoś im się ono ułożyło – druga z nich to nawet przemycała z Czechosłowacji… saksofony! „Folusznik z Ustupu” dziwny miał już sam zawód (kto wie co robi folusznik?) i dziwne były też metody jego pracy, które niczym jakiś mag, na chwilę przed śmiercią zdradził autorce, aby ona z kolei mogła je nam opisać. „Józek Pisarzów” (to opowiadanie ujmuje czułością, z którą Beata Zalot pisze o osobie bliskiej – własnym ojcu) „dziwakiem” może nie był, lecz rzeczy niezwykłe zaczęły się dziać dopiero po jego śmierci – tu, na Ziemi. Jednak najdziwniejsza jest historia „Dróżnika” – z którym za pośrednictwem Beaty Zalot mamy okazję zajrzeć nawet w Zaświaty.

Gdzieś pomiędzy zwykłymi ludzkimi losami a ich magicznym dopełnieniem, tworzącym z nich znaki, przetacza się mikrokosmos tych opowieści podanych stylem surowym, choć bez wątpienia poetyckim. Dopełniają je ilustracje – reprodukcje pasteli Beaty Zalot – dodające czerni i bieli wydrukowanego tekstu tych prostych opowieści wymiar trzeci – kolor – zmysłowy odcisk-obraz tego kawałka świata, do opisania i wyrażenia którego autorka niewątpliwie coś dodała.