Józek Pisarzów

Ludzie mówią, że po śmierci pszczelarza pszczoły za nim odchodzą. Józek Pisarzów umarł w marcu. Pszczoły były już po pierwszych oblotach. Kiedy przyszła prawdziwa wiosna, ogród nie rozbrzęczał się jak zwykle owadzią muzyką. W pasiece panowała cisza. Pszczoły zasnęły. To tak, jakby Józek Pisarzów umarł jeszcze raz.

Koło drewnianej chałupy w Groniu, w której Józek Pisarzów się urodził, ule stały zawsze. Ogromne „słowiany” ze słomianymi dachami były dla chłopca zawsze wielką tajemnicą. Przyzwyczaił się do tej specyficznej muzyki, oswoił się z owadami, przed którymi inni taki respekt czuli. Dziecięca ciekawość powodowała, że nieraz skradał się w pobliże oczka, z którego wyfruwały skrzydlate robotnice. Godzinami mógł patrzeć, jak na swoich cienkich nóżkach przynoszą lśniący w słońcu pyłek, jak pracowicie znoszą z jodły po kropelce mazistą spadź. Był szczęśliwy, gdy widzał matkę, wylatującą z ula na jedyne w jej życiu gody. Modlił się dla niej o bezwietrzną pogodę, o szczęśliwy powrót, od którego zależał los całej pszczelej rodziny.

Kiedy latem przychodził czas rójek, strzegł pasieki. Po brzęku poznawał, że pszczoły szykują się do ucieczki. Gdy widział czarne kłębowisko w powietrzu, jego czujność wzmagała się. Chwilę później owady oplatały gałąź starej jabłoni. Wtedy wołał na pomoc swojego ojca. Uwielbiał obserwować, jak doświadczony pszczelarz delikatnie zgarnia owady do koszyka i zaprasza je do ula, przygotowanego dla nowej rodziny. Kiedy był starszy, sam potrafił rójkę obsadzić. Czasem musiał się wspinać za uciekinierkami na czubek wysokiego świerka, bywało, że kąpał się przez nie w potoku.

Ojciec Józka Pisarzowego mówił, że pszczoły to stworzenia boskie, bardziej niż mucha czy krowa. Mówił, że ludzie powinni się od pszczół uczyć pracowitości i porządku, a społeczeństwo pszczół stawiać sobie za wzór. Twierdził, że nie każdy może posiąść wiedzę przydatną w hodowli pszczół, tylko człowiek uczciwy, wrażliwy na ludzką krzywdę, odważny i prawy. Pszczelarze to ludzie wybrani przez Boga – przekonywał ojciec Józka Pisarzowego.

Ani się Józek spostrzegł, jak już nie przed ojcowskimi ulami stał, ale przed własnymi słowianami, w swoim ogrodzie słuchał owadziej muzyki, przy swoim domu. Nie ojca były to już słowa, ale jego własne.

Upływ czasu poznawał teraz po lipach, które kiedyś zasadził. Po ich coraz większych cieniach. Wszystko wkoło się zmieniało. Tylko Józkowa miłość do pszczół była taka sama. Jak za dawnych czasów mógł godzinami spędzać czas w ogrodzie, wyszukiwać w lesie dogodnych miejsc na pasieczyska, znajdywać miejsca, w których królowe i trutnie spotykają się na jedynych w swoim życiu godach. Robił uliki weselne, sprowadzał matki nowej rasy, przepowiadał z chmur i piania koguta pogodę.

Pomagał skrzydlatym strażniczkom, gdy po pożytek zgromadzony w ulach przychodziły pszczoły rabusie. Zamieniał się wtedy w detektywa. Posypywał oczko mąką, by dotrzeć do ula winowajcy. Zmniejszał wlot, by strażniczkom ułatwić obronę, czasem nawet dla niepoznaki zamieniał miejscami ul rabusia i ofiary, doprowadzając do tego, że skrzydlate złodziejki traciły całkiem głowę i zamiast do swojego ula, znosiły wykradzione krople do cudzego.

Jesienią pszczoły karmił, myszy przepędzał, ule ocieplał kocami i gazetami mówiącymi o wielkiej polityce, tyle że minionej. Zimą pilnował spokojnego snu owadów, sikorki odstraszał, dzieciom nie pozwalał hałasować w pobliżu. Wiosną zakładał w pasiece poidła, żeby pszczoły nie musiały daleko po wodę latać. Robił im przed Wielkanocną placki z cukru pudru. Cieszył się jak dziecko, gdy ramki zapełniały się czerwiem. Latem odprawiał pszczele wesela, rójki ściągał z kilkunastometrowych świerków i cieszył się z pożytku.

O pszczołach mógł opowiadać godzinami. Bezbłędnie rozpoznawał ich sierocy płacz i podniecenie przed wyrojeniem. Pokazywał taniec pszczół – swoistą ich mowę. Z rodzaju wykonywanych na ramku półkoli, z kierunku ich chodu i położenia w stosunku do słońca dowiadywały się o kierunku miododajnych okolic.

Martwił się ich chorobami. Kiedy czasem po zimie okazywało się, że któraś z rodzin zasnęła, smutny był, jakby ktoś bliski mu umarł.

Z wiekiem Józef Pisarzów był coraz słabszy. Trapiły go choroby. Zniknęły młodzieńcze żądze, pragnienia dojrzałego mężczyzny. Uczucia dziwnie wyblakły, rzeczy ważne okazały się mało istotne. Gasł.

Umarł w marcu. Od jego śmierci świat bardzo się zmienił. Tylko muzyka pszczół, wisząca nad ogrodem, brzmi tak samo. To dziwne, bo po pasieczysku dawno nie ma już śladu.