– Mama oddała mnie do domu dziecka, bo pracuje w Austrii – Staś mówi o tym bez emocji. Adaś myślał, że jak ucieknie z domu, mama wróci. 8-letni Paweł z tęsknoty przestał mówić.
Na Podhalu nie ma wioski, żeby w klasie nie było kilkoro dzieci, których rodzice pracują za granicą. Zdarza się, że małżeństwa wyjeżdżają, zostawiając pociechy pod opieką dziadków czy sąsiadów. W zakopiańskim domu dziecka „Tatrogród” jest teraz dwoje dzieci, które trafiły tu, bo rodzice pracują za granicą. Jeszcze niedawno było ich siedmioro. – To poważny problem, niedługo te dzieci będą dorosłe. Będą miały problemy z założeniem szczęśliwej rodziny, powtórzą błędy rodziców – twierdzi Marta Gospodarska, pedagog i terapeuta w gminie Nowy Targ.
Staś wraz z rodzeństwem trafił do domu dziecka w Zakopanem w 2003 roku. Pochodzi z pobliskiej wioski. Kiedy rodzice wyjechali do Włoch, czwórka dzieci pozostała pod opieką schorowanej babci. Starsza kobieta nie radziła sobie. Po 2 latach poprosiła o pomoc sąd. Staś miał wtedy 8 lat, z dwójką rodzeństwa trafił do „Tatrogrodu”. Najstarsza, 16-letnia siostra była wtedy w ciąży, umieszczono ją w innej placówce. Ich mama w tym czasie opiekowała się we Włoszech cudzymi dziećmi. – Przyjechała w wakacje, mówiła, że wkrótce wróci po dzieci, że zabierze je, tylko musi zarobić na wykończenie domu. Potem przez kilka lat w każde wakacje zabierała do Włoch jedno dziecko. Cztery lata temu oznajmiła, że w 2010 roku wraca już na stałe i zabiera dzieci. Nie zdążyła, ciężko zachorowała, małżeństwo się rozpadło, dom na Podhalu stoi niewykończony, a dzieci pozostały w domu dziecka – opowiada Krystyna Juraszek, dyrektorka Domu Dziecka „Tatrogród”.
W domu dziecka jest także 11-letni Krzyś. Jego rodzice są po rozwodzie, oboje w Anglii, babcia w USA. Zanim trafił do domu dziecka, mieszkał z siostrami w domu, bez opieki dorosłych. – W ferie miał przyjechać ojciec, ale nie przyjechał. Przysłał tylko 50 funtów. Krzyś regularnie dostaje przelewy, raz od mamy, raz od taty. Ale zabrać go do siebie nie chcą – mówi pani dyrektor.
Rodzice nie uczą się na błędach
8-letni Piotruś spod Nowego Targu mieszka z ojcem. Matka pracowała za granicą. Kiedyś narobił sobie kanapek, wziął ulubionego misia, książkę i uciekł z domu. Policja znalazła go w stodole u sąsiada. Spędził tam noc. – Ojciec twierdził, że uciekł, bo dostał jedynkę z dyktanda. A mnie w gabinecie Piotruś powiedział, że myślał, że jak ucieknie, to mama przestanie wyjeżdżać – opowiada Marta Gospodarska. – Niestety, rodzice nie wyciągnęli z tej sytuacji żadnych wniosków – podkreśla pedagog.
8-letni Pawełek nie widział mamy od urodzenia, bo ta pracuje w USA. Był najmłodszy z ośmiorga rodzeństwa. Ojciec zginął w wypadku, dzieci wychowywała siostra matki. – Pawełek zamykał się w swoim świecie coraz bardziej, nie nawiązywał kontaktów z rówieśnikami. Przestał mówić, zamiast zdań artykułował tylko pojedyncze słowa. Dopiero w trzeciej klasie matka zabrała go do USA. Nie wiem, co z nim się teraz dzieje – mówi pedagog z gminy Nowy Targ.