Byli odważni i sprawiedliwi. Lubili przygodę i ryzyko. Mieli wzięcie u młodych góralek, chociaż materiał na mężów był z nich żaden. Lubili zbytek i stroje. Oni wprowadzili modę na parzenice, jako pierwsi przystrajali się w sprzączki i ozdobne pasy. Niepokorna była ich religijność, z Bogiem chcieli rozmawiać jak „chłop z chłopem”, za to ich ofiarność wobec Kościoła była często ogromna. Dziś pozostały po nich ukryte skarby, kościoły i kapliczki oraz legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Zbójnicy
– Tam w grocie, pod wielkimi kamieniami, ukryte są zbójnickie skarby – twierdzi Anna Prelich wskazując na górę Żar znajdującą się w pobliżu Frydmana. Pilnują ich diabły, które raz w roku – w Wigilię Bożego Narodzenia otwierają skrzynię. Kobieta opowiada, jak to kilkanaście lat temu kilku odważnych chłopaków wybrało się tam w poszukiwaniu drogocennych przedmiotów. Gdy już mieli się dokopywać do skrzyni, przyszła straszna burza, zaczęło bić piorunami i „poszukiwacze skarbów” wrócili do wsi w wielkich pośpiechu. Pozostał tylko wstyd i częste docinki ze strony innych, którzy wiedzieli o niezwykłej wyprawie. W zbójnickie skarby bogate mają być też tereny wokół Bukowiny Tatrzańskiej, Białki i Jurgowa. Miejscowości te według legend założyli zbójnicy. – Z tego, co starzy ludzie opowiadali, to na pewno żyło w Bukowinie dwóch zbójników: „Labizora”, Stokfisz i Macicek „Jadzorz” – po tym piersym zyjom jesce potomkowie. Jednego zastrzelili nad Skałką koło Łysej Polany. Drugiego zamknęli na Orawskim Zamku. Na sznurze puscali mu jedzenie. Słyseli, jak się przez trzy wiecory darł. W końcu jak przestoł krzyceć, pośli do niego, a tam zostały ino kości w butach. Scury go zjadły – opowiada Adam Kuchta.
Niebieska Dolina
Ulubionym miejscem zbójników była pobliska Niebieska Dolina. – Napadali na węgierskich kupców, na żydowskie karcmy, casem ślachcica jakiego łobłupili – dodaje. – Dziadek mi łopowiadoł, ze jeden znajomy jego, jesce za Austro-Węgier pasł tam krowy. Zapolił łogień za blisko jedli i drzewo się chyciło. Jak się jedla przepaliła i kopyrtła, uwidziol schowane w dziupli trzonki z łyżek roztopione, różne srebra i złota. Ochłodził je wodom, co jom przynosił w kapelusu i zabrał ze sobom. Uciekł potem przez Jugosławię do Ameryki i kupił se tam za to pole – opowiada góral z Bukowiny. Niebieską Dolinę odwiedzał też zbójnik Nowobilski z Białki oraz bukowian Makowski przydomek „Skopiec”, który zbójował z dwoma dorosłymi synami. – Ich matka przy pruckach zoliła się babom, ze chłopy przychodzom w nocy potargani i dobici – mówi Kuchta. Być może Niebieska Dolina kryje jeszcze dziś kosztowności „złupione” przez tatrzańskich zbójników. – Jak zek był małym chłopcem, som zek chodził sukać tam skarbów- mówi syn Adama, Zygmunt Kuchta, dziś dyrektor Domu Ludowego w Bukowinie Tatrzańskiej.
Na pasku od portek
– Mój dziadek mówił, ze w Niebieskiej Dolinie była cembrowano studnia. Jednego chłopa spuścili tam na dół na posku od portek. Mówił, ze na dole był korytarz w bok – przypomina sobie inną historię związaną z tym szczególnym miejscem Adam Kuchta. Także według Stanisława Chowańca „Surówki” „Niebieska Dolina” może kryć skarby: – Jak zbójnicy chodzili na Węgry panom brać, potem dzielili się łupem między sobą. Jak który umar, to nie wolno było rusać jego cynści, ino jom zakopywali. I stąd te skarby – tłumaczy. – Diabły ich pilnujom i roz w roku przesusajom. Ludzie, którzy by widzieli co, to potem się niedługo trzymajom, ziemia ich wnet pokryje – ostrzega bukowiański gawędziarz. – Jednemu chłopu z Bukowiny śniło się, ze pójdzie do miasta, znondzie podkowę, jak bedzie wracoł, znońdzie drugom. Z tych podków mo zrobić motykę i być gotowy. Jak pójdzie ostatni cłek na pasterkę, usłysy gwizdnięcie na palcach i wtedy mo iść za tym głosem. Dojdzie do jabłoni, od strony wschodniej, pięć kroków od pnioka som skarby. Tak mu się śniło. Tak jak się śniło, syćko się sprawdziło. Jak jednak gwizdło, strach go obleciał i nie poseł dalej – opowiada Stanisław „Surówka”.
Monety w kępie
Niebieska Dolina to nie jedyne miejsce w okolicy, gdzie zbójnicy mogli kryć drogocenne przedmioty. – Jakie 20 roków temu, mój znajomy z Wierchu Kurucowego znaloz w kępie koło Glicarowa gliniany gorcek ze srebrnymi piniądzami z casów Habsburga Maksymiliana – przypomina sobie Adam Kuchta. – Dzieciska się potem bawiły tymi monetami i dużo pogubiły, trochę rozkradli różni kolekcjonerzy ze świata, reśte chłop przyozdobił koniom sprzęty – twierdzi Kuchta.
Według legendy pobliską wieś Jurgów założył zbójnik Jurko. – Skarby po nim mają być schowane gdzieś tu w grapie – twierdzi Lucyna Maciczak. Z „herśtami” wiąże się też legenda dotycząca powstania Łapsz Wyżnych na Spiszu. – Jak Janosikowie zbójniki oderwały się, jeden ożenił się do Kacwina, drugi ze swojom bandom stoł na Grandeusie. Ten zbójnik z Grandeusa zawołoł raz do tego z Kacwina, coby mu podoł ognia do fajki. Zbójnik podawoł mu ogień na ciupadze i wtedy głowień spadła na lasy, co były między górami. Lasy się wypaliły, a na tej polanie powstały Łapsze Wyżne – twierdzi żona sołtysa.
Skrzynia po Janosiku
Najbardziej popularnym zbójnikiem, o którym pamięć przetrwała do dzisiaj był Janosik. Prawdziwy Juraj Janosik był harnasiem z Terchowej i zbójował niecałe dwa lata. Jako strażnik w cesarskim wojsku poznał Tomasza Uhorczyka, z którym potem uciekł w góry. Napadał na kupców i handlarzy, przytrafił mu się też napad na plebanię. W marcu 1713 roku został schwytany i skazany na śmierć przez powieszenie na haku. Miał wtedy 25 lat. Po jego śmierci zaczęły o nim krążyć legendy, mówiące często o jego nadludzkiej mocy, przypisywano mu czyny innych zbójników i idealizowano jego postać. Według ludowych postaci miął on magiczną koszulę, która zapewniają mu nietykalność, pas dający siłę oraz ciupagę, którą na jego rozkaz rąbała wroga. Zginął zdradzony przez dziewczynę. Górale zrobili z niego swojego bohatera. Według różnych podań skarby po nim ukryte są w Dolinie Kościeliskiej, okolicach Mnicha czy pod Gerlachem. Mieszkańcy Kacwina mówią też o legendzie, według której jedna z trzech Janosikowych skrzyń ma być schowana w okolicach ich wsi. – Po Janosiku zostały trzy skrzynie. Jedną znaleźli w Niedzicy, drugą w słowackich Tatrach, a trzecio jest gdzieś w okolicach Kacwina, ino nikt nie wie dokładnie gdzie – twierdzi starszy mężczyzna.
Pod Babią Górą – naczynia
W okolicach Babiej Góry miał dowodzić bandą zbójników Józef Baczyński zwany też Skawickim, który wszedł na drogę hajduka przez przypadek. Będąc ze szwagrem na jarmarku w Wadowicach, spotkał 3 mężczyzn. Namówili go na wspólny napad, którego ofiarą padł bogaty krawiec. Już jako herszt znany był na Orawie. Skarby po nim pozostały według legend w różnych niedostępnych kryjówkach, między innymi w rejonie Ochotnicy, gdzie mieszkała jego żona z dziećmi, a także w Jazowsku. W rejonie Babiej Góry miał natomiast zakopać nie odnalezione do dziś kościelne naczynia. Wśród Orawiaków zasłynął jako budowniczy kapliczek. Ze zbójnickiej działalności znany był też Jędrzej Jarząbek syn sołtysa z Bańskiej, czy Klimowski z Orawy.
Mateja – elegant
Zbójnickie chałupy znajdowały się na zachodnim stoku Gubałowskiego Wierchu. Mieszkał tam jeden z ostatnich zbójników – Wojtek Mateja zwany też „Biegocem”, bo bardzo szybko biegał. Był też tak silny, że potrafił wyłamać żelazne kraty. Według Adama Pacha („W siąpawicach dziejowych”) Mateja był też elegantem. Jako pierwszy kazał sobie uszyć sukienne portki z wyszywanymi parzenicami. Z czasem tak ozdobionych portek pozazdrościli mu inni górale. Jemu też przypisuje się przyniesienie ze Słowacji pierwszych serdaków. Ożenił się z najpiękniejszą dziewczyną w Zakopanem – Katarzyną z Walczaków. „Biegoc” był początkowo „honornym” zbójnikiem, potem jednak „zdziczał” – dopuszczał się napadów na księży, miał ponoć nawet na sumieniu pieniądze przeznaczone na budowę kościoła w Chochołowie. Wojtek Mateja zmarł w więzieniu na Wiśniczu w 1866 roku.
Zbójecka mentalność
Górale zaczęli schodzić na „zbójecki chodnik” nie godząc się na ucisk pańszczyźniany i niewolniczy tryb życia. Już w 1630 roku, gdy nowotarski starosta próbował zmusić górali do buntu, chłopi wraz ze zbójnikami napadli na folwark w Ratułowie – grabiąc go i niszcząc. Zbójnictwo w Tatrach stało się masowe, gdy w XVII i XVIII wieku zaczęto spośród chłopów rekrutować żołnierzy do cesarskiego wojska. Zbójnicy wiedli koczowniczy tryb życia. Zbierali się w grupy, którym przewodził harnaś. Napadali na wędrownych handlarzy, podróżników, na dwory, rzadziej na plebanie. Czasem dawali się we znaki bogatszym chłopom. Rabowali karczmy, a bywało, że urządzali sobie przy okazji zabawę z tańcami, pijąc oczywiście na koszt karczmarza.
Według legend, zbójnicy mieli u górali duży szacunek. Pomagali im materialnie, stawali w ich obronie. Choć dziwna była ich religijność, słynęli, też z dużej hojności wobec Kościoła. Budowali kościoły i kapliczki dziękując w ten sposób za uratowane życie, udaną wyprawę czy odkupienie swoich licznych grzechów. Bywało, że to, co kradli węgierskiemu Panu Bogu, ofiarowali potem „Ponjezusickowi”. Do Maiki Bożej modlili się rzadko, bo jak tłumaczył Sabała „chłop z chłopem prędzej się dogodo”. Bywało, że gdy ich Pan Bóg nie wysłuchał należycie, burzyli to, co wcześniej zbudowali, albo zabierali z powrotem ofiarowane przez siebie wota. – Z tom ich hojnościom wobec innych to chyba bywało różnie. Moze dali co komu ze swojej rodziny, ale zeby obcym ludziom, to na pewno nie. Wielu z nich to byli zwykli bandyci, co napadali i zabijali dlo własnego zysku – twierdzi Adam Kuchta. Dziś prawdziwych zbójników już nie ma, no może poza tymi, którzy pracują jako kelnerzy w „Chacie. Zbójnickiej” przy ul. Jagiellońskiej w Zakopanem. Nie są groźni. Co najwyżej obcinają ceprom krawaty.
Beata Zalot