Do Bułowej zza płotu zachodził na kwaśnicę, u Szewczyków zajadał się pierogami z borówkami. Był uosobieniem góralskiego humoru. Po góralsku pojmował honor i ślebodę. Dawał przyjaciołom śluby, chrzcił, odprowadzał na cmentarz. Kiedy trzeba było nie szczędził gorzkich słów. Wiedzieli, że jest wielkim filozofem, pisarzem, kaznodziejem. Mówili o nim z dumą
Nasz Tischner
Hance Bułowej obiecał, że udzieli jej ślubu. Kiedy nadeszła w końcu ważna dla niej data, Tischner był akurat w Austrii, bardzo czymś zapracowany. Żeby dotrzymać dane słowo, Profesor przyleciał z Wiednia do Nowego Targu wynajętym samolotem. -Jak się ma honor, pieniądze się nie liczą – tłumaczył zaskoczonym łopusznianom.
Łopuszna, Jurgów, Stary Sącz to miejsca, z którymi był związany. W gorczańskeij wsi, gdzie rodzice byli nauczycielami, spędził jednak najwięcej czasu. O rok młodszy od Ks. Tischnera Wawrzek Kuchta pamięta go jeszcze ze szkoły: -Józek rósł z nami, choć był synem kierownika, nie wywyższał się. Mówił gwarą. Bawili my się często. Do bitki gorliwy nie był, ale i nikt do niego nie podskoczył, bo był od dzieciństwa chłop postawny – opowiada kolega z dzieciństwa.
Łopuszniańskie gazdowanie
Do Łopusznej zawsze wracał. W Gorcach miał maleńki szałas, w którym pisał swoje książki. Od kiedy we wsi stanął jego stylowy dom, bywał tu systematycznie. Tu wypoczywał, pracował, sadził bzy, odwiedzał sąsiadów, przywoził gości. Czuł się po góralsku gazdą.
Wybitny filozof, etyk, współtwórca ruchu solidarnościowego, człowiek renesansu, kaznodzieja, autor wielu książek, wychowawca, autorytet – to tylko niektóre określenia z nekrologów, które ukazały się w prasie po jego śmierci. -Jedna znana aktorka mówiła mi kiedyś, że marzy, żeby móc uścisnąć rękę Tischnerowi. A my mieliśmy go tak blisko – opowiada Stansława Szewczyk prowadząca w Łopusznej Zespół im. Ludwika Łojasa. Ten zespół był jego oczkiem w głowie. –Trudno nam sobie wyobrazić, że go nie ma. Wiem, że będzie z góry zagrzewał nas do roboty, do tańca i śpiewu. Zawsze nam pomagał, wspierał duchowo i swoje honoraria na zespół przeznaczał. Dzięki Księdzu świat był otwarty dla zespołu. Występowaliśmy w telewizji, nagrywaliśmy kasety, wyjeżdżaliśmy za granicę. Często graliśmy dla niego i dla jego gości – opowiada.
Tischner z grabiami
Górale traktowali go jak „swojego”. Przychodzili do niego z poważnymi sprawami, czasem zawracali głowę głupstwami. Prosili, żeby załatwił miejsce w szpitalu, żeby pomógł w staraniach o indeks na uczelnię, z prośbą o sprowadzenie za granicy rolniczej maszyny. Pijacy pukali do jego drzwi, żeby pożyczył kilka złotych. To był taki człowiek, że każdemu pomógł – nawet złodziejowi i pijakowi – twierdzi sąsiad Józef Buła. Nie raz my widzieli jak pijaki się do jego domu dobijały i prosiły o grosz wymyślając jakieś kłamstwo. Mówiliśmy, żeby ich do nas odsyłał. Raz siedząc przed swoją bacówką, zobaczył chłopa siłującego się ze ściętym bukiem. Podszedł i pomógł nałożyć drzewo na wóz. Po jakimś czasie właściciel wrócił i szuka drzewa. Wtedy okazało się, że Tischner złodziejowi pomógł – opowiada sąsiad Profesora.
-Obarczaliśmy go różnymi swoimi problemami, nigdy nie odmawiał pomocy – mówi Wanda Szado-Kudasik. -Kiedy leżałem w Krakowie na klinice, wystarczyło, żeby mnie odwiedził, a moja sytuacja w szpitalu diametralnie się poprawiła. Skakali koło mnie bardzo – wspomina Andrzej Kudasik.
Za jego pośrednictwem do Łopusznej przyszedł kiedyś z Austrii transport maszyn rolniczych, które były we wsi rozdawane. Dwie dziewczyny wyjechały do Austrii na naukę w tamtejszych szkołach rolniczych – wymienia Stansława Szewczyk. -Jemu sprawy wsi zawsze były bliskie. Pytał, co u kogo słychać, kto co robi, kto się żeni. Jak dowiedział się, że się ludzie kłócą, to się martwił – opowiada sąsiadka. Jak idąc na bacówkę, Tischner widział że pracujemy w polu, rzucał plecak i zbierał z nami w grule czy siano grabił. Taki był – opowiada Wawrzek Kuchta.
Parowóz pustelnika
Wszyscy zapamiętaja jego humor. –Kiedyś patrzymy przed nasz dom zajeżdża Tischnera auto. Czekamy i czekamy a księdza nie ma. W końcu wysłałam syna, żeby sprawdził, gdzie jest ks. Tischner. Syn wraca i mówi, że Ksiądz siedzi w samochodzie i coś czyta. W końcu przyszedł. Ja żartuję, że pewnie jakieś zbereźne rzeczy czytał i dlatego tak długo siedział w samochodzie, a on na to: „A pewnie! Nie będę umierał w nieświadomości jak ten pustelnik, który przed śmiercią miał dwa życzenia: zobaczyć parowóz i gołą babę. Ledwo pustelnik wypowiedział swoje prośby, a zaraz pojawił się obłok.” – ciągnie opowieść ks. Tischner – „a na obłoku ukazał się parowóz. Pustelnik popatrzył i mówi: No, gołą babę już widziałem, teraz chciałbym jeszcze zobaczyć parowóz” – przypomina tischnerowską opowiastkę Stanisława Szewczyk
Baba wse wereda.
„Z drzwiami w samochodzie jak z babą, jak się nie strzeli, to się nie zamknie” – wspomina ulubione powiedzenie Ks. Tischnera Renata Szewczyk. -Oj, babom to on zawsze docinał – mówi Wanda Szado-Kudasik. -Baba wse wereda – powtarzał często.
–Kiedyś widząc go w drzwiach mówię: „o jaka niespodzianka” –opowiada Andrzej Kudasik. -A Ks. Tischner na to: „”Ksiądz, miłość i sracka przychodzą znienacka”.
Potrafił jednym słowem rozładować napięcie. Pamiętam tuż przed nagraniem „Godziny Szczerości” jak Paradowska się denerowała. Raz mówiła do niego „proszę księdza”, raz „proszę pana”. On patrzy na nią i mówi: Mów mi Józek! Wtedy całe zdenerwowanie prysło! – wspomina Wanda Szado-Kudasik.
Potrafił żartować nawet wtedy, kiedy był ciężko chory. -Pamiętam jak podczas jednego ze spotkań, kiedy już mówił szeptem i jadł przez rurkę, mówił, że jakby się ktoś chciał odchudzić to pożyczy swojej rurki – opowiada Stanisława Szewczyk.
Turbacz
-Poznałam go, gdy występowaliśmy z okazji 25-lecia Jego kapłaństwa. Rok później poprosiliśmy Go, żeby poszedł z zespołem na Turbacz. Taki początek miały słynne później msze pod Turbaczem – twierdzi Stanisława Szewczyk. -To było niesamowite. Szliśmy z nim razem. Śpiewaliśmy, żartowaliśmy, potem ta msza na polowym ołtarzu wśród śpiewu ptaków, jego piękne kazania pełne prostych, ale głębokich słów – mówi.
Wanda Szado-Kudasik wspomina z kolei msze polowe Tischnera odprawiane dla przyjaciół na Zarębku w Łopusznej, po szałasach, polanach: -To było jeszcze przed powstaniem „Solidarności”.Ksiądz pojawiał się zawsze ze składanym kielichem, a rolę „kościelnego” pełnił jego kolega z ławy szkolnej – Władysław Sięka. Atmosfera była niezwykła. W trakcie nabożeństwa przygrywała góralska muzyka – opowiada Wanda Szado-Kudasik. –To on przecież wprowadził muzykę góralską do Kościoła, wcześniej było to nie do pomyślenia – dodaje Andrzej Kudasik
Góralszczyzna na wyżynach
Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak wiele zrobił dla kultury góralskiej- mówi Wanda Szado-Kudasik. –To jest człowiek miary Orkana i Tetmajera. On podniósł wartości góralskie do rangi wartości narodowych. Rozsławiał Podhale – podkreśla.
Mawiał, że to jest prawdziwe, co da się przełożyć na gwarę góralską. Do kultury góralskiej nawiązywał w swoich filozoficznych wykładach, górale towarzyszyli mu w telewizyjnych programach. Znajdował czas, żeby uczestniczyć w różnych imprezach dowartościowując w ten sposób pracę lokalnych zapaleńców. Był stałym bywalcem „Degustacji potraw regionalnych” w Łopusznej”. Górale kochali go także za to, że jak nikt potrafił ich słuchać. W słowach prostych ludzi znajdywał głębsze sensy.
Sąsiad zza płotu
Dla Zofii i Józefa Bułów z Łopusznej, Józef Tischner to po prostu sąsiad. Wpadał na obiad, pożartował przez płot, wnukowi Krzyśkowi przyśpiewkę góralską zanucił. -Lubił kwaśnicę, groch z kapustą, moskole – góralskie proste jedzenie – mówi Zofia Buła. -Żył sprawami wsi – pamiętał przydomki, imiona. Dowiadywał się, co u kogo słychać, kto się z kim żeni. Martwił się, jak ktoś się pokłócił – dodaje. -A co tu dzięki niemu napatrzyliśmy się na różne znane osobistości! – mówi kobieta. -Michnik często bywał, ten wąsiaty Żakowski, Turowicz, Konopka, biskup Nycz, z zagranicy różni goście. Czasem człowiek nie wiedział nawet, kto to- wymienia mąż Zofii. –Jak był jeszcze zdrowy, chodził na swoją bacówkę na Sumolową Polanę. Książki tam pisał. Potem już tylko koło domu się kręcił. Lubił drzewka sadzić w ogrodzie – świerki, bzy – dodaje mąż Zofii, Józef.
Byli chłopcy byli
Zawsze cieszył się z sukcesów Podhalan. Nie odmawiał pomocy. Marian Gromada z Ostrowska jako młody artysta tuż po studiach zwrócił się do księdza Tischnera z prośbą o napisanie wstępu do katalogu wydawanego z okazji wystawy w krakowskim BWA. Ks. profesor nie tylko się zgodził, ale odwiedził malarza w Ostrowsku. Z wnikliwością obejrzał obrazy i napisał piękny tekst o sensie cierpienia, powołaniu artysty. Już wtedy upodobał sobie obraz „Byli chłopcy byli” nawiązujący do znanej góralskiej przyśpiewki. Do słów: „byli chłopcy byli, ale się minęli. I my się miniemy po malutkiej chwili” wracał często w różnych publikacjach i wykładach.
Kiedy malarz ubiegał się o Stypendium Kościuszkowskie, Ks. Tischner napisał mu rekomendacje. Kilka lat później zgodził się wystąpić w filmie o twórczości sąsiada z Ostrowska. Miał dar niesamowitego skupienia się. Pamiętam, że gdy przyszedł, wystarczyło mu kilka minut skupienia i wypowiedział przed kamerą przepiękny tekst o Drodze, Prawdzie i Życiu. Wyraził w nim cały sens mojego malowania. Dziś te słowa przyrosły do mojej twórczości. Każdy kto pisze o mnie odwołuje się do tych słów – mówi artysta.
Pół roku przed chorobą, Marian Gromada wykonał cykl portretów księdza Profesora. -Obserwacja księdza, jego pozowanie, a potem malowanie tych portretów było dla mnie wielkim przeżyciem. W tym człowieku było mnóstwo napięć, to była naprawdę bogata osobowość. Jego twarz była skomplikowana, ale tak jest z osobami wielowarstowymi, przestrzennymi – opowiada artysta.
Tuż przed chorobą w pracowni artysty z Ostrowska powstało ostatnie nagranie z udziałem Księdza Tischnera – film Piotra Słowikowskiego „Spotkania”, w którym Ksiądz Profesor mówił o tym czym są spotkania. Przepięknie też recytował wiersze polskich poetów.
Po jego śladach
Kiedy zachorował odprawiał msze dla przyjaciół w swoim łopuszniańskim domu. Mówił szeptem. Muzyka góralska towarzyszyła mu w chorobie. -Zagraj jeszcze Leszek – prosił swojego ulubionego prymistę, gdy ten z kapelą nie chciał już niepokoić cierpiącego.
Nie skarżył się. Nie mówił, że go boli. Do końca był pogodny. -Właściwie to nie my jego, ale on podtrzymywał nas na duchu – twierdzi Andrzej Kudasik. -Pokazał nam, że cierpienie to wartość, że cierpienie może dźwigać. On to nam unaocznił – mówi Wanda Szado-Kudasik. Fizycznie go nie ma. Takie jest życie – mówi ze łzami w oczach Wanda Szado Kudasik. – Ale on nie odszedł. Górale pójdą po jego śladach. Będzie w ludziach tej ziemi. Będzie w muzyce, słowie, w gwarze i w modlitwie. Ks. Tischner rósł w zapachach bzu, które rosły koło łopuszniańskiej szkoły. Już w chorobie zasadził w swoim ogrodzie dwa krzaki bzu. Cieszył się nimi bardzo. W zeszłym roku pierwszy raz zakwitły. Myślę, że ks. Tischner zostanie teraz także w tym zapachu bzu – mówi tischnerowska Ksantypa.
Beata Zalot