Janiołów Wierch Wszędzie stąd daleko

Piwnice po madziarskich winach, jedyne w Polsce sypańce, najwieksze na Spiszu wodospady, potok z zaklętymi żołnierzami, góra, ze zbójnickimi skarbami strzeżonymi przez diabły to tylko niektóre atrakcje na trasie Frydman – Falsztyn – Kacwin. Wszystkie te miejscowości znajdują się w pobliżu zabytkowego kosciółka w Dębnie i niedzickiego zamku. Tym razem proponuję jednak pominąć te dwie największe w regionie atrakcje.

Madziarskie wino

Do słynnych frydmańskich piwnic droga prowadzi przez jedno podwórko, potem koło psiej budy, wchodzi się przed okna kolejnego domostwa, budynek trzeba obejść, dalej łąka i strzegące zabytku syczące stado gęsi. Nagle przed oczami wyrasta nie pasujący do krajobrazu okrągły podworski budynek zwany „burghauzem”.

Jest to jedno z wejść do głębokich, dwukondygnacyjnych piwnic, gdzie przed laty przechowywano węgierskie wino. Kondygnacja górna składa się z trzech pomieszczeń, każde długie na 100 metrów. Pod nimi znajduje się drugi poziom, gdzie wędrować można już tylko z latarką. Wejście do najniższego trzeciego poziomu zostało zamurowane – twierdzi kilkunastoletnia mieszkanka Frydmana.

Dwieście lat temu piwnice należały do węgierskiej rodziny Horwathów z Paloscy, która sprowadzała madziarskie wina i sprzedawała w Polsce. Na początku naszego wieku piwnice trafiły do rąk spółki akcjonariuszy, a w końcu kupili je Prelichowie. Ostatnią beczkę z winem wyciagnął z podziemi przed laty Michał Prelich, ktory po zjedzeniu kawałka galarety, tak się upił, że nie mogli go ocucić.

-Dziś tam pustki.Turyści też rzadko tu przychodzom, casem jakaś skoła, studenci jacy, ale tak to mało – opowiada Anna Prelich, jedna z właścicielek podziemnych lochów.

W piwnicach niezależnie od pory roku utrzymuje się stała temperatura. -Zimą para się ulatnia nad nimi, jak z lokomotywy – opowiada. -Kiedyś nawet młodzi urządzali tam Sylwestra – dodaje,

-W 1953 roku piwnice wynajęła Centrala Ogrodnicza, chcieli przechować tu warzywa, ale im wszystko zagniło. Potem nawozili ziemniaków, to im się też wszystko zmarnowało. A my kilkanście lat temu mieliśmy tylko buraki w burghauzie, a tak to puste wszystko stoi – wspomina kobieta.

Córka pani Anny, Maria po mężu Kaszubie „Naczk” narzeka trochę na „dzikich turystów”. -Niech pani napisze, że to nie są bezpańskie piwnice. Ludzie przechodzą przez podwórko, depczą łąkę, nikogo nie pytają o pozwolenie, nawet dzień dobry nie powiedzą i wchodzą do piwnic. Jak ktoś przyjdzie kulturalnie, to nie mam nic przeciwko zwiedzaniu, nawet ktoś z nas moze poprowadzić – mówi Maria Naczk. -Gdyby mnie było stać, to pewnie bym coś tu zrobiła, choć konkretnych planów nie mam. Na pewno trzeba byłoby naprawić dach, zrobić schody – twierdzi.

Miejscowi rzadko odwiedzają piwnice, podobnie jak pobliski kasztel wybudowany pod koniec XVI wieku. -Kasztel dziś jest prywatny, nie puscom was do środka, ludzi psami strasom – przestrzega starsza kobieta.

Sobieski we Frydmanie

Poleca za to odwiedzenie starego Kościoła, w którym „Jan III Sobieski wracajac z pogromu Turków do mszy służył”. -Mówili, że zostawił tu złoty krzyż, ale go potem ktos skradł – opowiada Anna D. Młoda frydmanianka pokazuje też ulicę, którą król wraz ze swoim wojskiem jechał, dziś ulica nosi imię Jana III Sobieskiego.

Niedaleko wsi, w pobliżu drogi prowadzącej do Falsztyna znajduje się góra „Zor”. -Ludzie mówią, ze tam w grocie skarby som ukryte. Kilkanaście lat temu chłopcy pośli ich sukać. Kiedy próbowali odsunąć wielkie kamienie, przysła burza, pierunami biło, chłopcy straśnie uciekali, potem śmiech po wsi z nich był – opowiada A. Prelich. – Bo zbójnicy zakopali, a teroz diabli warują i nikogo nie dopuscą – dodaje. Zdaniem innej frydmanianki skrzynia ze skarbami otwiera się tylko w Wigilę Bożego Narodzenia.

Frydman ma jeszcze jedno tajemnicze miejsce – Potok Mariasowy. -Graf Marias to był wielki pan, jesce za casów Janosika. A w potoku som dworscy zaklęci żołnierze, oni tam siedzom, konie kłują, casem ich słychać – uzupełnia A. Prelich.

Wieś „hereśtantów”

Falsztyn czyli „Sokola skała” to dla turystów przeważnie dwa ostre zakrety, które samochodem mija się w ciągu kilkunastu sekund. Według legendy wieś znajdowała się kiedyś z drugiej strony potoka. Był tam klasztor i więzienie, w którym mnisi zamykali zbójów. Ponieważ „herestańci” się nawrócili, zostali uwolnieni i przy klasztorze załozyli wieś. Józef Czajka nie zna tej legendy, ale wskazuje miejsce, gdzie jego zdaniem leżała wcześniej osada: – Falsztyn był tam na dole, ale wieś zburzyli Tatarzy. Archeolog to badał, odkrył miejsce, gdzie był kościół. Sam widziałem fundamenty, bom mu pomagał. Ludzi też chowali, bo kości ludzkich było w pierniki.

Najstarsza mieszkanka Falsztyna, Katarzyna Bogaczyk uzupełnia, że miejsce to nazywa się „Kościeliska”: – -Moja mama wse godali, ze tam był klaśtor i karcma. Teroz na tym wyrósł las, a nawet lasu teraz tam nie ma. Wojny były. „Kutkuryci” nazywali te wojska.

O wiele więcej mieszkańcy mogą opowiedzieć o późniejszych czasach. Falsztyn był wsią, w której najdłużej w Polsce, bo do 1931 roku, utrzymała się pańszyzna. Po właścicielu wioski baronie Jugenfeldzie i jego rodzinie pozostał zrujnowany kasztel i trzy grobowce na „Zielonych Skałkach”. -Grobowce tych panów som tam, nad wsią. Nie dali się ogrodzić, to dziś po tych grobach bydło chodzi – ubolewa J. Czajka. -Pańszyzny nie pamiętam, ale na dwór do roboty chodziłem. Kosiarzowi we żniwa płacili 90 groszy, babie 30. Po wojnie pole rozparcelowali. Gazdy my, ale kiepsko się onacy, lasów nom nie dali. W lesie siedzimy, ale to państwowe. Jak się kto buduje, drzewo trza kupować w drugiej wsi

Przez Niedzicę bez fajki.

Do Kacwina jedzie się przez Niedzicę. Wieś odwiedzaną głównie ze względu na zamek podziwiał już Seweryn Goszczyński. Już w tamtych czasach wieś ze względu na zwartą zabudowę trapiły czesto pożary. Dlatego na słupie przy wjeździe do wsi wymalowano według relacji poety „surowy zakaz palenia fajki”.

Kacwin leży na uboczu. Miejscowość warto odwiedzić ze względu na największe w okolicy wodospady i jedyne w Polsce „sypańce”. Były to spichlerze o unikalnej konstrukcji. Wewnątrz ściany były podobnie jak w chałupach drewniane, a z wierzchu obsypywane grubą warstwą gliny. -Jęczmień my tam mieli i spyrke, bo tam była stała temperatura – wspomina Zofia Pacyga –Sypańce budowało się z dala od domu, by w razie pożaru pogorzelcy nie zostali bez niczego -wyjaśnia.

Kocy zamek

Józef Zązel namawia, by odwiedzić zarośniętą dziś górę „Kocy zamek”, gdzie według legendy znajdował się właśnie zamek. Według mieszkańców, Kacwin był kiedyś miastem, o czym świadczą „tylki’ – ślady po wartowniach znajdujacych się z czterech stron miejscowości. -A tam, gdzie moje posadzone, to na pamiątke śmierci cesarzowej, żony Franciszka Józefa, która tam umarła – mówi J. Zązel. „Mojami” nazywają w Kacwinie modrzewie. –Nie daleko stamtad, na górze Łosopysek jest kaplica matki Boskiej Śnieżej, na pamiątke jak 15 sierpnia tą całą góre obsypało śniegiem – dodaje.

-Skarby po zbójnikach som i u nos, ino nie wiadomo gdzie – uzupełnia Jan Magiera. -Dwie skrzynki po Janosiku juz znaleźli, jedną w Niedzicy, drugą na Słowacji, a trzecio jest jesce nie odkryto w Kacwinie.

-A sypańce to ino specom Kacwin, trza je roztrzepać, bo to takie budy – przekonany jest J. Zązel.

Beata Zalot, Tygodnik Podhalański